Evan Wszechmogący

Evan Wszechmogący
autorem artykułu jest Michał Telemaniak

Jest taka scena w filmie „Bruce Wszechmogący” gdy bohater robi sobie żarty z redakcyjnego kolegi. W programie na żywo tamten zaczyna się jąkać, bredzić od rzeczy jak pijany. Gwiazdą jest Bruce, który dzięki boskiej mocy może pozwolić sobie na takie drobne złośliwości. Jego ofiarą padł Evan grany przez Steve’a Carrela, późniejszego „40-letniego prawiczka” którego recenzje filmowe można przeczytać. Po latach nadeszła pora na niego. Zostawszy świeżo upieczonym kongresmanem wraz z rodziną przenosi się do nowego mieszkania, jak przystało na skutek podniesienia życiowej stopy. Wdrążając się w polityczne kuluary zapomina o rodzinie. Startując w wyborach pod hasłem „Zmienimy świat” najwyraźniej podpisał na siebie wyrok zwrócenia uwagi przez samego Boga. Powierza mu mission impossible – zbuduj arkę aby ocalić rodzinę i gatunek zwierzęcy przed potopem jaki ześlę już niedługo na Ziemię. Misja samobójcza, wręcz godna wariata zważywszy wysoką pozycję społeczną. Ale Stwórca „pomaga” Evanowi podjąć właściwą decyzję – bohaterowi nieodwołalnie rośnie zarost, za plecami zaczynają chodzić zwierzęta (po dwa z każdego gatunku, jak przystało na przypowieść o Noe), oczom wciąż ukazują się liczby 6:14 czyli wersety z biblijnej Księgi Rodzaju mówiące o potopie, przed domem powiększa się ilość materiału budowlanego. Chciał, nie chciał kongresman bierze się za robotę – przy okazji wystawiając na pośmiewisko społeczności.
Pomysł z obdarzeniem boską mocą śmiertelnika był strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza jeśli na obdarzonego wybrano wszechstronnego Jima Carreya, który potrafi czynić cuda. Steve Carrel nie ma takiej mocy przyciągania i komediowych umiejętności co poprzednik. Ale innego wyjścia nie było gdyż zgodnie Carrey i Aniston odmówili udziału w sequelu, planowanym już w roku 2004. Scenariusz pozbawiono wątków pobocznych, które wzbogaciłyby strukturę historii. Temat budowy Arki dobrano natomiast całkiem trafnie, gdyż powtarzanie zabawy z boską mocą znużyłoby od razu. Nie brak komicznych sytuacji, niektóre sceny zalatują biblijnym (a w tym wypadku na potrzeby filmu – amerykańskim) patosem ale co tam – da się przełknąć jeśli ukazane w nie nachalnej formie. Szkoda tylko, że finałowy potop zalatuje fantazją z bajek dla dzieci. Nawałnica wody wraz z arką przelatuje główną ulicą, a przecznicę dalej niewzruszona niczym kobieta siedzi sobie i podziwia powódź – spokojnie, przecież woda nie rozpływa się na boki tylko przed siebie, nieprawdaż? A może tak nam każą myśleć? Troszkę zniesmaczyła mnie ta bujda, ale na chłodno pisząc recenzje filmów muszę stwierdzić że „Evan” jest w całkiem przyzwoity. O klasę słabszy od „Bruce’a”, ale ogląda się przyjemnie. Należy zwrócić uwagę, iż w momencie premiery była to najdroższa komedia jaka wyprodukowano – budżet bagatela 175 milionów dolarów przerasta sporo ten którym dysponowali twórcy mega produkcji „Pearl Harbour”. Jedno tylko pytanie: na co poszły te pieniądze, bo po filmie tego nie widać.

--
Telemaniak - Filmiki

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl